|
fot. z Internetu |
Przychodzi gruba baba do sklepu i …cóż, sklepy nie rozpieszczają grubych
bab wielkim wyborem ubrań. Albo rozmiarówka kończy się na 42-44, albo
odzież jest workowata, bura i wyglądamy w tym jak
własne matki. Jest jeszcze jeden rodzaj sklepów, takie gdzie „śliczne
szczupłe” panienki mierzą nas z dołu do góry wzrokiem i mówią: „ no ale
my TAAAAAKICH rozmiarów nie prowadzimy…” – i tu z mojej
strony padają w myślach odpowiednie życzenia dla takiej panienki. A ja
jestem gruba… nie ma się co czarować. Nie puszysta, nie okrągła, tylko
zwyczajnie gruba – nie bójmy się tego słowa. Ale nie
znaczy to, że mam się czuć jak zły potwór, choć mój codzienny Potwór z
Szafy nie opuszcza mnie, ale postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić, bo co
innego mi pozostało? Wiem… pozostało mi „schuść”!
Jednakowoż zanim schudnę wyglądać jakoś trzeba. A z drugiej strony,
przyznam szczerze, że mam już w dupie to całe odchudzanie, zwłaszcza że
mój ukochany mąż zawsze powtarza, że duża kobieta to same
zalety… latem więcej cienia, a zimą cieplej…. Odkąd pierwszy raz utyłam,
to już chudłam i tyłam na powrót tyle razy, że przynajmniej dwie lub
trzy Anki ze mnie by były. Na modzie się nie znam za nic,
polegam tylko na własnej intuicji, więc tym bardziej kiedy wchodzę do
jakiegokolwiek sklepu ze szmatami ogarnia mnie przygnębienie, bo nic tam
dla siebie nie widzę. Na dodatek jestem też ryczącą
czterdziestką, więc i to ogranicza mi wybór szmat, bo przecież nie we
wszystko wypada się wciskać, żeby żenady nie było. W kolorowych pismach
mądrych rad miliony. Dla figury typu jabłko takie
szmatki, dla gruszki inne, a ja jestem marakuja i co wtedy ??!! Nie chcę
już popełniać znowu błędu jakim jest kupowanie i noszenie za ciasnych
ubrań: „kupię, bo na pewno schudnę”, a jak widzę te
młodsze grubaski na siłę wciskające się w modne szmatki koleżanek z
rozmiarem 36, to po prostu scyzoryk mi się w kieszeni otwiera i
chciałabym krzyczeć za nimi : „popatrz w lustro, dziewczyno!!”.
Wyglądają koszmarnie, nieapetycznie i żenująco – przykro mi dziewczyny.
Zbyt ciasne spodnie, spódnice i brzuch wylewający się górą albo bluzki i
żakiety, które z trudem się dopinają, nie należą do
przyjemnego widoku. Ubieranie zbyt luźnych, workowatych ubrań, które
mają zamaskować wszelkie wałki i wałeczki, też nie maskuje, a jedynie
dodaje optycznie kilogramów, centymetrów i lat. Ubrania
mają być dopasowane do rozmiaru. Nadmiar ciała trzeba maskować krojem,
kolorem, długością, dobraniem dodatków. Ubieranie się tylko w czerń to
też nie zawsze najlepszy wybór. Czerń, bo wyszczupla?
Mamy wielki wybór pięknych kolorów, w których będziemy wyglądały
młodziej, smuklej, bardziej promiennie. Zieleń, granat, czerwień, brąz
to też kolory dla grubasków, jeśli są odpowiednio dobrane do
naszego typu kolorystycznego i typu sylwetki. Można by takie rady
zbierać i zbierać i zbierać… Dlatego też postanowiłam poszukać czegoś w
rodzaju przykazań „tego nie wolno robić grubej babie”, oto co
mi z tego wyszło: Pod żadnym pozorem nie wolno mi nosić: pikowanych i
puchowych kurtek oraz płaszczy, płaszczy prostych i wąskich od góry do
dołu (prostokątnych), dwurzędowych zapięć, butów na
cieniuteńkiej szpileczce, krótkich nosków oraz długich ostrych szpiców,
butów z paskiem lub wiązaniem wokół kostki, butów z płaską podeszwą,
kozaków z futrzaną cholewą, z futrzanymi obszyciami,
spódnic marszczonych w pasie oraz z zakładkami w pasie, spódnic bombek,
spódnic krótszych niż za kolano, spódnic obcisłych na całej długości,
spodni marszczonych w pasie lub z zakładkami w pasie,
nogawek wąskich lub zwężających się do dołu, żakietów bez wcięcia w
talii, żakietów wysoko zapinanych, za szerokich lub za wąskich swetrów i
bluzek, swetrów za krótkich (nie zakrywających górnej
krawędzi bioder) oraz za długich (sięgających poniżej połowy bioder),
bluzek nie akcentujących talii, stójek zapinanych wysoko pod szyją,
bluzek z dużą ilością detali (falbanek, koronek), a także
suto marszczonych i drapowanych. Uffff… i co teraz? Znowu czarny,
rozciągnięty dresik? Niestety mieszkając na tzw. prowincji mam do
dyspozycji sklepy z ciuchami jak z poprzedniego wieku, oczywiście
do rozmiaru 44 są piękne ubranka, ale nie dla takiej 52-jki jak ja. Na
szczęście jest błogosławiony second hand, allegro i Internet… bo „na
zachodzie” są grube baby i ktoś je ubiera !! Tam po raz
pierwszy znalazłam ciuchy pasujące na mnie, kolorowe i na dodatek modne !
Wyglądam jak …jak… normalnie ubrana gruba kobieta i o to właśnie mi
chodziło. Uwielbiam spodnie, leginsy, dżinsy i
tuniki… w tym wyglądam (tak mi się przynajmniej wydaje), a co najważniejsze czuję się dobrze, swobodnie,
kobieco. Tunika w kwiaty ? Tak !! Dżinsy rurki do tego ? Tak!! Sukienka
przed kolanko ?? Czemu nie? My… grube baby, puszyste
kobietki, duże dziewczynki… jednak mamy się w co ubierać. Mało tego,
wychodzi na to, że grube też może być piękne, a na pewno apetyczne i
atrakcyjne. I tego będę się trzymać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz